Mierzenie ciała od linijki
Coraz częściej dociera do mnie, że z latami doświadczenia w prowadzeniu zajęć jogi, jest sporo elementów, z którymi przestałam się utożsamiać i których już nie wprowadzam na swoich zajęciach. Mam na myśli zarówno instrukcje, których już nie wypowiadam, jak i komunikaty niewerbalne, których chciałabym sobą już nie przekazywać. Jest to ciągły proces, ale widzę, że dzięki temu wszystko staje się klarowniejsze i prostsze. A co jeszcze ciekawsze, ten proces wcale nie musi się kończyć, ani nie musi wszystkim odpowiadać. Tym bardziej cieszę się, że pojawia się coraz więcej podejść i metod, bo mam nadzieję, że dzięki temu będzie więcej elastyczności i otwarcia na różne perspektywy, zarówno u instruktorów jak i ćwiczących. Bo dróg jest wiele, a ta lepsza dla mnie nie musi być lepsza dla Ciebie.
Generalnie widzę, że jest kilka wyraźnych elementów, których nie chcę wprowadzać już na swoich zajęciach:
Mierzenia ciała od linijki - czyli patrzenia tylko na piony i poziomy, mierzenia kątów nachylenia itp oraz traktowania kręgosłupa jak sztywny kijek ;) Odkąd w mojej praktyce pojawiły się ruchy falujące, spiralne i sprężynujące, a czasem spontaniczne poszukiwania ruchu poprzez oddech, otworzył się inny wymiar czucia ciała i swobody poruszania. Dlatego linijkowe podejście uważam za przestarzałe, choć użyteczne oczywiście i łatwiejsze do ogarnięcia.
Jedynej prawidłowej pozycji - bo taka nie istnieje, pomimo wzorców, którymi się kierujemy, ciało każdego/ej z nas ma nieco inne proporcje, napięcia, historie... i inaczej będziemy to na zewnątrz odzwierciedlać. Natomiast wszyscy możemy znaleźć poczucie balansu, oddechu, stabilności, płynności, siły itd. To jest ten klucz, który ma każdy z nas do swojego ciała, niezależnie od innych różnic. Ponadto każda jedna pozycja jogi może mieć 100 innych wariantów.
Kultu elastyczności. Ludzie chcą być rozciągnięci, jakby to był lek na całe zło, a już na jodze to jest epidemia ;) Nawet osoby, które nigdy na jodze nie były, tłumaczą, że się nie nadają, bo są mało elastyczni! Opamiętania. Poziom elastyczności jest bardzo indywidualny, potrzebujemy jej do sprawnego funkcjonowania, ale to nie znaczy, że wszyscy musimy robić pełny szpagat, czy zakładać nogę za głowę. Możemy ją wypracować w taki sposób, który będzie dawał swobodę ruchu i przyjemne rozluźnienie, albo przegiąć osłabiając swoje więzadła i stawy, szczególnie przy braku ich stabilności i genetycznej hipermobilności.
Komplikacji. Szczególnie mam na myśli nadmiernej ilości sprzętu. Sama korzystam z tych różnych narzędzi i bajerów ma się rozumieć, jednak staram się aby miało to jakiś konkretny cel. Zbyt wieloma gadżetami, możemy tak naprawdę spowodować niepotrzebny zamęt i spędzić więcej czasu na przygotowaniach niż w samej pozycji. Choć zdaję sobię sprawę, że w wielu terapeutycznych przypadkach jest to konieczne, ale ja nie o tych przypadkach.
Przyzwyczajenia do stałego wzorca.. Kiedyś nauczyliśmy się, że do jakiejś pozycji używa się kostki i używamy jej już 10 lat bo jest wygodnie, ciało się przyzwyczaiło, nie ma po co zmieniać. Albo stanie na przedramionach z paskiem trzymającym łokcie, pomaga, stabilizuje, czasem może być niezbędny itd. Ale jak długo? W takim razie kiedy ramiona i obręcz barkowa nauczą się swojej pracy, jeśli zawsze mają podparcie. Warto zmieniać wariant np. ułożenia rąk, robić różnie, zmieniać wzorzec, zdziwić się czasem.
Jeszcze parę mogłabym wymienić, ale to przy kolejnej okazji.
Ania